snu. Noc spędzona na Ulicach Cabanal, upicie się na brzegu i nierozsądna decyzja wypłynięcia na morze, wszystko to było jakby jakąś straszną marą.
Nędznik szalony! Wstydził się teraz samego siebie. To co uczynił było większą zbrodnią niż zdrada miłosna. Skoro bowiem czuł się zmęczony życiem, mógł sobie uwiesić kamień do szyi i rzucić się do morza ze skały wybrzeża. Lecz jakiem prawem naraził na utratę życia tyle istot ludzkich, zarabiających na chleb? I cóż powiedzą o nim w Cabanal, jeżeli z jego winy połowa rybaków zginie wśród burzy? Wszak w jego oczach pochłonęło morze członków załogi starej barki, stanowiącej parę z Kwiatem majowym. A napewno wiele innych barek również zatonęło. Spojrzał zawstydzony na swoich marynarzy uwiązanych do masztu, chłostanych przez fale, wystawionych na niebezpieczeństwo przez posłuszeństwo dla niego.
Na brata i na Pascualeta nie chciał patrzeć. Gdyby zginęli, zguba nie byłaby wielka. Obudziło się w nim okrucieństwo zemsty. Lecz cóż z innymi? Z innymi dwoma marynarzami, którzy pracowali, by dać utrzymanie starym swym matkom? A z przyjacielem jego ojca, wujem Batiste, który już z tylu niebezpieczeństw zdołał się uratować?
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/292
Ta strona została przepisana.