Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/294

Ta strona została przepisana.

Gdy barka po runięciu na dół wspięła się na inną falę, Proboszcz spojrzał trwożliwie na atakowany przez morze mur skalisty, na którego szczycie mrowiły się czarne punkciki. Byli to mieszkańcy Cabanal, przyglądający się trwożliwie walce starczanej przez rybaków z rozszalałym żywiołem.
Proboszcz zadrżał na myśl o czekającej go również zaciekłej walce. Nie widział już żadnej barki. Niektóre z nich znajdowały się już w porcie, inne niewątpliwie zginęły.
Wśród trwogi zapragnął jakieś ulgi. Zwrócił się więc do Wuja Batiste z zapytaniem co sądził. Wszak znał tak doskonale zatokę.
Stary, jakby obudzony ze snu, potrząsnął głową. Wyraz pogodnej rezygnacji uczynił piękniejszą jego twarz kozła starego. W ciągu niecałej godziny zginą wszyscy wraz z barką. Wejście do portu było niemożliwe. Twierdził to stanowczo, nie widział bowiem jeszcze nigdy w życiu tak szalonej burzy.
Proboszcz jednak czuł się nieustraszonym. Jeżeli nie mogli wejść do portu, w takim razie zostaną na otwartem morzu płynąc z wiatrem.
Wuj Batiste znowu potrząsnął głową z tym samym wyrazem rezygnacji. To również nie uratuje. Burza będzie trwała conajmniej dwa dni i jeżeli nawet barka oprze się falom, to wcześniej