Baryłka całym pędem uderzyła młodszego z marynarzy, roztrzaskawszy mu głowę. Po dokonaniu zaś tej zbrodni, zakrwawiona, skoczyła z pokładu, jak uciekający przestępca szukający ratunku w nurtach wodnych.
Głowa zmiażdżona tworzyła jedną zakrwawioną masę, z której fale odrywały za każdym razem kawałki ciała. Stary rybak oraz pozostały marynarz w dalszym ciągu byli związani z poszarpanym trupem, który przy każdem gwałtownem pochyleniu się barki ocierał się o ich tw arze, zostawiając na nich ślady krwi.
Wuj Batiste wołał rozpacznie:
— Boże, co za pełne grozy męczarnie! Czyż kto widział coś podobnego? I czemuż tak surowo doświadczasz ludzi uczciwych?
Głos jego słaby i ochrypły napróżno się wysilał. Zagłuszał go straszny ryk rozszalałej burzy. Stary wołał, aby Proboszcz dał już spokój i opuścił ster, gdyż walka była daremna. Ostatnia chwila już się zbliżyła, zamiast więc przedłużać męczarnie, lepiej pozostawić barkę na łasce losu, a wtedy raz już się roztrzaska o skały na drobne kawałki.
Właściciel barki wcale go jednak nie słuchał. Uwagę jego zwróciło skrzypienie wśród nowego ataku wichru. Zgadując niebezpieczeństwo, nie odrywał oczu od masztu, który mimo, że był bardzo mocny, wyginał się strasznie.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/298
Ta strona została przepisana.