Około godziny trwało to wyczekiwanie, wystarczające najzupełniej, aby osiwieć. Gdy Kwiat majowy po zderzeniu się dwuch fal ukazał się na powierzchni bez masztu, z pokładem jakby zmiecionym, przerażone tłumy zawołały:
— Już wszystko skończone! Niema ratunku!
Barka już nie ulegała sterowi. Pędziła z szybkością strzały. Pascualo doznał wrażenia, że głazy molo wraz ze znajdującemi się na nich sylwetkami rosły gwałtownie.
Jakże przykro ginąć w chwili, gdy się już widzi swoich przyjaciół i słyszy ich głosy!
Barka jednak przepłynęła szybko obok molo i za chwilę mogła być już daleko. Fale ją niosły w kierunku Nazaret, gdzie tyle już barek nieraz zginęło.
Tonet oszołomiony od uderzeń bałwanów, oprzytomniał mijając molo. Otrząsnął się z rozpaczy. Opanowało go nagle pragnienie życia.
Nie chciał umierać. Będzie walczył z żywiołem póki mu sił starczy. Zresztą jeśli ma zginąć za pół godziny na mieliźnie, lepiej niech fale cisną nim o skały molo. Ale czyż nie był najlepszym pływakiem z pośród wszystkich mieszkańców Cabanal?
Pełzając po pokładzie tak, aby fale nie strąciły go do morza, dostał się do zniszczonych już drzwiczek luki i opuścił się na dół.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/304
Ta strona została przepisana.