Proboszcz zaklął strasznie. Nie, brat jego nie opuści barki, nie będzie się ratował sam, umrą razem. Lecz i to nawet nie naprawi zła, które mu wyrządził.
Groza jednak niebezpieczeństwa rozzuchwaliła Toneta. Obudziła się w nim dusza łotra portowego, który na wszystko jest zdolny. Uśmiechnął się dziko i pogardliwie patrząc na brata.
W postawie obu braci było coś straszniejszego niż burza.
— Tata!... tata!... wołał chłopak głosem osłabionym. Przywiązany poruszał się z trudem.
Dopiero wtedy Proboszcz zdał sobie sprawę, że również i Pascualet znajduje się razem z nimi. Ponury i milczący puścił ster. Wydobywszy nóż przeciął w jednej chwili liny, któremi był uwiązany chłopak.
— Pas!... — zwrócił się tonem rozkazującym do brata.
Tonet jednak uczyniwszy ruch pogardliwy, zaczął już wkładać na siebie pas korkowy przez ramię.
— Potworze!
Pascualo uczuł nagłą potrzebę powiedzenia mu wszystkiego choćby nawet w urywanych słowach. Czy myśli w dalszym ciągu, że był ślepy? O, wiedział o wszystkiem. To on właśnie biegł za nim ulicami Cabanal, gdy wyszedł po spędzonej
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/306
Ta strona została przepisana.