Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/34

Ta strona została przepisana.

spostrzegła, kiedy nadeszła jej kolej i dała się wyprzedzić innym kobietom. Na moście bowiem ujrzała zbliżającą się pośpiesznie z dźwiganym przed sobą ciężarem pochyloną postać jeszcze jednej jakiejś maruderki.
Na twarzy Dolores zarysował się uśmiech szyderczy. Po chwili zaś, gdy nowoprzybyła stanęła już przy czekających na wagę handlarkach, trąciła babcię Picores, wybuchając śmiechem gwałtownym i odzywając się do niej:
— Czy widzi ciocia? Ta zawsze musi się spóźnić! Nic zresztą dziwnego! Skoro tak lubi dźwiganie!...
Nowoprzybyła zbladła, a postawiwszy ruchem zmęczonym ciężkie kosze na ziemi, spojrzała na Dolores z wyrazem strasznej nienawiści, czy może bólu z powodu świeżo rozjątrzonej rany. Zmierzyły siebie nawzajem pogardliwym wzrokiem.
Dolores uczyniła ruch ręką i wciągnęła nosem powietrze jak gdyby wąchając tabakę.
— Mogłaby usiąść przynajmniej! Musiała przecież się zmęczyć i przemoknąć w drodze idąc piechotą!
Słowa te wyrzeczone umyślnie półgłosem, wyprowadziły z równowagi handlarkę, której dotyczyły.
— Usiąść?... Bezwstydnica szkaradna!... Nie wszystkie mają na to, aby zawsze mogły jeździć.