stale na płaskich i czarnych jak trumny barkach wśród zagród z prętów na lagunie lub w szałasach na gruncie błotnistym, zdobywa sobie chleb codzienny babraniem się w wodzie cuchnącej. Wynędzniałe twarze tych kobiet miały cerę ziemistą, oczy zaś lśniły dziwnym jakimś błyskiem, który ani na chwilę nie pozwalał wątpić w to, że istoty te były dręczone nieustanną febrą. Ubranie ich bynajmniej nie było przesiąknięte słonawym zapachem morza, lecz wonią zgnilizny błota laguny, zionącego śmiercią.
Trzymały w rękach nad stołami olbrzymie worki, drgające jak żywe istoty, które z ciemnej swej paszczy wyrzucały kotłującą masę lepkich, wijących się w skurczach węgorzy o białawych brzuchach i szpiczastych głowach żmiji. Tuż przy nich padały również inne miękkie lecz bezwładne ryby wód słodkich, przedewszystkiem zaś liny o silnej woni i dziwnym metalowym połysku, zbliżonym do owego, którym się odznaczają ciemne owoce podzwrotnikowe, zawierające w sobie truciznę.
Lecz i wśród tych kobiet były jeszcze różnice. Najuboższe z nich siedziały poprostu na ziemi wilgotnej i śliskiej pomiędzy rzędami straganów, proponując nasadzone na długie trzciny żabki z rozpostartemi kończynami, przypominającemi zastygłe ruchy nagich tancerek.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/38
Ta strona została przepisana.