czemprędzej się wycofał roztropnie, jako mąż pełen doświadczenia. Babcia Picores wzniosła tylko oczy ku niebu, zgorszona tą nienawiścią wzajemną i nieustannemi kłótniami swoich siostrzenic.
— O, możesz mówić, co chcesz, ale sama wiesz dobrze, że jesteś złodziejką — rzuciła jeszcze Rosario, poczem zaczęła rozważać jakby mówiąc do siebie samej: — wiadomo przecież, kradnie wszystko co się jej nawinie pod rękę. Na Targu kradnie mi kupujących, tam zaś w Cabanal kradnie... ach, nie potrzebuję o tem jej mówić, sama wie dobrze... Nie wystarcza jej Proboszcz, ten głupi baran, który nic nie widzi!
Grad napaści ze strony Rosario nie zdołał jednak wyprowadzić z równowagi trzymającej się dumnie Dolores. Widziała dobrze, że wszystkie handlarki aż usta sobie zagryzały, aby nie parsknąć niedelikatnym względem niej śmiechem, pragnęła więc przynajmniej pozornie obojętnem zachowaniem się swojem zmniejszyć wagę owych przymówek do niej o mężu. Czyż mogłaby na to pozwolić aby z niej drwiono?
— Milcz, warjatko! — odezwała się pogardliwie. — Zazdrośnica głupia!
Rosario nie dała za wygraną.
— Co? Zazdrośnica? Miałabym komu zazdrościć! O, dziękuję bardzo. Jestem uczciwą kobietą i nie bałamucę cudzych mężów. Nie jestem rozpustnicą. Wiedzą o tem wszyscy w Cabanal!...
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/43
Ta strona została przepisana.