Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/44

Ta strona została przepisana.

Dolores odcięła szyderczo:
— O, niema obawy, żeby taka sardynka jak ty, mogła kogoś zbałamucić! Troszkę za brzydka jesteś, moja kochana!
W ten sposób miotały na siebie nawzajem pociski. Rosario czyniła to wygrażając jednocześnie pięściami i aż siniejąc ze złości, Dolores zaś, dumna jak zazwyczaj i uśmiechnięta, wziąwszy się pod boki odpierała ciosy również wprawdzie ciosami, lecz tak, iż słowa wychodzące ze świeżych jej ust mogły się wydawać uprzejmą rozmową.
Nie uszło to jednak uwagi znajdujących się na Rynku osób. Zaczęły się budzić instynkty wojenne. W drzwiach utworzyły się grupy kupujących, zaciekawionych tem co się dzieje, ponad straganami zaś wychylały się głowy handlarek z rozczochranemi włosami, podżegających do kłótni i co chwila wybuchających śmiechem. Niektóre z nich, jakby pragnąc wtórować druzgocącym odpowiedziom Dolores, wydzwaniały ciężarkami po wadze.
Wreszcie urodziwa królowa Targu użyła ostatecznego sposobu wyrażenia największej pogardy.
— Masz, możesz mówić dalej!
I odwróciwszy się szybko, klapnęła dłońmi po biodrach, aż się zatrzęsło jędrne jej ciało pod perkalową osłoną spódnicy.