Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/47

Ta strona została przepisana.

W tej chwili ponad głowami tłoczących się gapiów ukazały się kepi dwóch agentów służby bezpieczeństwa publicznego, torujących sobie drogę ku środkowym straganom Targu.
Stara wydała rozkaz:
— Wszystkie na swoje miejsca i ani mrumru! Policjanci nie mają tu nic do roboty. Potrzebne nam to, by nas włóczono po sądach? Nic się tu nie stało i koniec.
Dolores uczuła wnet, że włożono jej na głowę chustkę jedwabną aby zasłonić w ten sposób zakrwawione ucho. Handlarki jakby powyrastały znowu za swojemi straganami, zalecając na całe gardło z komiczną powagą swój towar. Agenci zaś tymczasem rozglądali się na wszystkie strony, starając się uchwycić jakiś szczegół, któryby ich skierował tam, gdzie należało. Wszędzie im jednak towarzyszyły tylko nienawistne słowa.
— I czego oni tu szukają? Mogliby sobie wrócić skąd przyszli! Przecież nic tu się nie stało! Zawsze tam gdzie nie potrzeba muszą nos wsadzić!
Nie pozostało im więc nic innego, jak opuścić czemprędzej Targ. Szli szybko z pochylonemi naprzód karkami, gonił ich bowiem donośny głos babci Picores, oburzonej zbytnią gorliwością włóczących się tam, gdzie nie trzeba, agentów, oraz brzęk szyderczy uderzanych wag.