Za chwilę uspokoiło się nieco. Handlarki myślały już tylko o zatrzymaniu przy własnym straganie jaknajwiększej liczby kupujących. Rosario siedziała na swoim stołku nieruchomo ze skrzyżowanemi rękami na piersiach i wzrokiem utkwionym gdzieś w dal. Nie zważała wcale na kupujących. Na twarzy zaś jej ukazywały się coraz wyraźniejsze fjoletowe plamy od otrzymanych policzków. Dolores, starając się ukryć cisnące się do oczu łzy, stała odwrócona do niej tyłem.
Babcia Picores krzątała się niespokojenie przy straganie. Mówiła głośno sama do siebie tak, iż zdawało się, że rozmawia z rozłożonemi na blacie rybami.
— Czyż nigdy już nie przestaną się kłócić ze sobą te zatracone warjatki? Wiecznie są z sobą na noże!... I gdybyż było o co!... Zazdrośnice głupie! Jakgdyby nie było już innych mężczyzn na świecie! Muszę nareszcie położyć temu koniec! Już ja sobie poradzę! A niech tylko spróbują mi się sprzeciwić, nie pożałuję swych rąk, strzępię jedną i drugą tak, że długo będą pamiętały!
O jedenastej rzuciła się żarłocznie na przyniesiony jej przez posługaczkę posiłek, składający się z długiej bułki i dwóch spływających tłuszczem kotletów, które znikły niemal w jednej chwili, poczem wytarłszy zatłuszczonym fartu-
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/48
Ta strona została przepisana.