Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/49

Ta strona została przepisana.

chem pomarszczoną twarz w okolicy ust, podeszła do straganu swej siostrzenicy i zaczęła ją besztać.
— Tak dalej być nie może. Jakto? Żeby całą rodzinę wzięto na języki? Żeby kpiono sobie z nas na całym targu? Muszę z tem skończyć. Rozumiesz? A jeżeli ja sobie tak życzę, choćby nie wiem co miało się stać, tak być musi! Jak zabraknie mi cierpliwości, niczem w tedy mój dotychczasowy gniew! Pamiętaj!
— Nie, nie, nie daruję jej tego! — jęczała Dolores, poruszając głową i zacisnąwszy energicznie pięści.
— Jakto nie? Co to znaczy nie? Musicie ze sobą się pogodzić. Dość już tego pośmiewiska! Krewniaczkami jesteście, a to znowu co się stało, nie jest tak bardzo straszne! To drobiazg, że naderwała ci ucho! Tyś przecie przedtem ją zbiła po twarzy! Żadna z was nie może się skarżyć! Powtarzam jeszcze raz, pogódźcie się! Nie ważcie się sprzeciwiać swojej ciotce!
Rzekłszy wszystko co miała do powiedzenia jednej, udała się do drugiej, której jeszcze energiczniej zaczęła wymyślać.
— Prawdziwy dziki zwierz z ciebie, czy pies wściekły! Nie waż mi się sprzeciwiać i nie patrz jak na wroga jakiego, bo bez namysłu rzucę w ciebie ciężarkiem. Wszyscy mnie poważają