Obie, tak Dolores jak i Rosario, ulegając groźnej stanowczości babci Picores stały tuż przy sobie zawstydzone i skruszone bez najmniejszego szemrania.
— Będziemy tu w kawiarni — zwróciła się stara do woźnicy.
I całe owo towarzystwo godne, w olbrzymich szalach kraciastych i w przesiąkniętych przykrą wonią spódnicach ruszyło od bramy Targu aż dzwoniły płyty bruków pod krokami nóg w ciężkiem obuwiu.
Stare handlarki o pomarszczonej twarzy i pożółkłych oczach z babcią Picores na czele, torującą sobie drogę przy pomocy łokci, szły jedna za drugą przez cały Plac Targowy, gdzie również kończono już handel. Za niemi kroczyła Rosario. Ponieważ przybyła pieszo na targ, musiała nieść ze sobą również i kosze własne, opróżnione coprawda zupełnie. Dolores wreszcie podążała za wszystkiemi na ostatku. Mimo odczuwanego bólu, uśmiechała się z przyzwyczajenia, słysząc ze wszystkich stron komplementy mężczyzn zatrzymujących się na widok jej twarzy.
Handlarki wszedłszy do kawiarni, czuły się jak u siebie w domu. Zapach czekolady gorszego gatunku, dochodzący z kuchni, łączył się z wonią zgnilizny koszy Rosario, złożonych tuż obok marmurowych stolików.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/52
Ta strona została przepisana.