Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/58

Ta strona została przepisana.

— Prawda, moje kochane?... — zwróciła się do towarzyszek.
Towarzyszki o maskach starych indjan poruszyły się na znak potwierdzenia.
Babcia Picores tymczasem ciągnęła:
— Każdego mężczyznę można ułaskawić. I im gorzej go się traktuje, tem jest wierniejszy i przywiązany jak pies. Zresztą żona, która nie chce mieć żadnych podejrzeń, potrafi uwiązać swego męża do łóżka i dać poznać co to jest spódniczka...
I na tem urwała.
W drzwiach kawiarni ukazywała się od czasu do czasu twarz zniecierpliwionego woźnicy. Półgłosem objawiał swe niezadowolenie tak, iż poszczególne wykrzykniki dochodziły do uszu handlarek. Gniewało go to, że wóz uważają jakby za swoją własność.
— Czekaj tam, poczwaro! — zawołała ochrypłym głosem stara. — Cóż to u licha, czy może ci nie płacimy?...
Spostrzegłszy zaś, że towarzyszki zaglądają do swoich woreczków z pieniędzmi, wyciągnęła rękę majestatycznie.
— Żadna z was dzisiaj nie płaci. To moje święto. Ja zapłacę, gdyż się cieszę, że nareszcie się pogodziły ze sobą moje krewniaczki.
Wstawszy z krzesła, uniosła w górę wierzchnią spódnicę i z przypasanego woreczka wyjęła