Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/71

Ta strona została przepisana.

Nazewnątrz ponad wejściem rozciągał się daszek trzcinowy chroniący od promieni słonecznych dwa dumnie się trzymające choć kulawe stoliki, dokoła których rozmieszczono pół tuzina taboretów plecionych.
Barka żałobna zamieniła się w traktjernię nadbrzeżną, tuż w niedalekiem sąsiedztwie obory dla byków używanych do wyciągania na brzeg barek wracających z połowu. Było to miejsce bardzo ruchliwe.
Kumoszki z Cabanal nie mogły wyjść z podziwu. Tona była istną czarownicą. Natrafiła na doskonałe źródło zysków! Beczki i butelki opróżniały się niemal niepostrzeżenie. Rybacy byli bardzo zadowoleni, że mogli wypić tu parę kieliszków, nie potrzebując już iść jak dawniej spory kawał drogi, aż do Cabanal. Usiadłszy w cieniu pod daszkiem trzcinowym grali w karty, pociągając przytem wspaniały trunek, sprowadzany aż z samej Cuby, jak przysięgała Tona. Czuli się tu dobrze i wstawali z miejsc dopiero gdy trzeba było znowu wypłynąć na morze.
Owa więc barka, mimo że się znajdowała na lądzie, płynęła teraz na pomyślnym wietrze. Nawet wtedy gdy mogła się jeszcze kołysać na falach, ciągnąc za sobą zagarniętą w sieci zdobycz, nie przynosiła tyle zysków, jak obecnie, gdy była zgruchotana przez burzę.