Pragnął być rybakiem jak jego ojciec. Sił mu nie brakło, kochał zresztą morze.
Tona z przerażeniem słuchała tego co mówił, zawsze jej bowiem stawał w pamięci ów wielkopostny dzień strasznej katastrofy. Chłopiec był jednak uparty. Zresztą katastrofy podobne nie zdarzały się bynajmniej codziennie. Czuł, że musi pójść w ślady swego ojca i dziadka, tembardziej, że i wuj Borrasca, właściciel jednej w barek a zarazem dobry przyjaciel nieboszczyka ojca, niejednokrotnie mu o tem napomknął.
Matka chcąc nie chcąc musiała wreszcie ustąpić, zwłaszcza, że się zbliżał okres wypływania na morze barek parami, czyli jak mówiono „ w zaprzęgu“ i wuj Borrasca na prośbę Pascualeta chętnie się zgodził wziąć go na barkę jako chłopca do posług, za co mógł mieć utrzymanie i wszelką drobną zdobycz z połowu, jak maleńkie rybki, krewetki lub pławikoniki.
Nie trudno mu było odrazu przyzwyczaić się do nowego życia. Już następnego dnia włożył na siebie ubranie swego ojca, Tona jednak wolała, aby wszedł w pełnienie swych obowiązków z całą godnością, w tym też celu, zamknąwszy pewnego dnia traktjernię, wcześniej niż zazwyczaj, udała się z nim do portu, aby tam kupić mu odpowiednie marynarskie ubranie. Pascualet w późniejszych nawet latach nieraz wspominał
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/80
Ta strona została przepisana.