chrząkał wieprz i gdakały kury. Nie szczędzono tam bynajmniej mu pracy, za którą w dodatku, prócz utrzymania, dostawał nieraz kopnięcie nogą, stary bowiem właściciel barki, uprzejmy na lądzie, nie miał żadnych względów dla nikogo na morzu. Codziennie należało się wdrapać na maszt ze zwinnością kota, ażeby uwiesić latarnię lub poprawić linę, to znowuż w odpowiedniej chwili pomóc w ciągnieniu sieci, zmyć pokład barki, ustawić kosze z rybami na dnie, rozpalić ogień starając się, ażeby posiłek w porę był przyrządzony i nikt nie miał powodu do skargi. Lecz jakże za to były rozkoszne chwile wolne od pracy! Skoro chlebodawca oraz inni członkowie załogi spożyli przyrządzony posiłek, Pascualet, który z innym swym towarzyszem musiał aż do tej chwili czekać nieruchomo i z należytym szacunkiem dla starszych, zabierał resztki jedzenia zostawione w kociołku, siadał na przedniej części pokładu obejmując nogami czarny kociołek, aby się wreszcie i samemu wspólnie z drugim kotem się posilić. Chłopcy wyławiali pierwiej smaczniejsze kąski, gdy zaś w końcu łyżki już zaczynały skrobać dno kociołka, łamali chleb, znajdujący się pod pachą i chlebem tym zbierali smaczne resztki póki nie ujrzeli zupełnie czystego, jak po dokładnem umyciu metalu.
Zazwyczaj wnet po jedzeniu chłopcy węszyli, czy nie zostawiono gdzie resztek wina
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/82
Ta strona została przepisana.