Mimo okresu dojrzałości Tona czuła się teraz niby wśród podmuchów wiosennych. Widziała we wspomnieniach, jak było nudne i niewolnicze współżycie jej z nieboszczykiem Pascualo. Teraz kochała strażnika celnego z całym zapałem i namiętnością kobiety, której słońce chyli się ku zachodowi. Zaślepiona zaś swojem uczuciem, okazywała je nazewnątrz nie dbając wcale o to co ludzie powiedzą. Ha, niech sobie mówią co chcą! Inne przecież gorsze są od niej, jeśli więc mówią coś złego, to jedynie z zazdrości, że znalazła tak przystojnego chłopca.
Martinez nie przestając być „marzycielem“, przyjmował pochlebstwa i dogadzanie z przeświadczeniem, że mu się słusznie należą. Wśród swych towarzyszy i przełożonych cieszył się uznaniem, wiedziano bowiem, że ma dostęp do kasy w traktjerni. Nietylko jednak miał prawo, zaglądać do kasy, lecz również i do pończochy ze złotem, które nieraz ugniatało jego bok, skoro się przeciągał na sienniku w izdebce.
Ilekroć uważał za stosowne uszczuplić ugniatający go zapas monet, Tona nie sprzeciwiała się temu wcale. Czyż nie miał być jej mężem? Pieniądze więc wcześniej czy później muszą być również i jego własnością. Na brak zaś dochodów z traktjerni wdowa nie mogła się wcale uskarżać.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/90
Ta strona została przepisana.