Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/91

Ta strona została przepisana.

Jednak po upływie pięciu czy sześciu miesięcy Tona zaczęła się zastanawiać poważnie.
— Ależ, panie Martinez, nie można tak stale błąkać myślami wśród chmur. Należy i o czem innem pomyśleć. Niechże pan mnie wysłucha. Nie słyszy pan?...
Potrzeba było uregulować wzajemny stosunek; tak jak dotychczas, dalej być nie mogło. Kobieta uczciwa, jak Tona, będąc matką dwojga dzieci i spodziewając się trzeciego, musiała słyszeć mężczyznę, twierdzącego śmiało wobec wszystkich: „To moje!“
Martinez odpowiadał na wszystko „dobrze!“ Mówiąc to jednak miał tak nieszczęśliwą minę, jak gdyby się czuł potłuczonym, spadłszy z wysokości, dokąd się wznosił jako niezrozumiany, by marzyć tam o możliwości pozostania jenerałem, lub pierwszym ministrem, jak to było z bohaterami ulubionych jego powieści.
Zażądał, ażeby przysłano dokumenty potrzebne do ślubu, Huelva jednak znajdowała się stąd bardzo daleko, należało więc czekać dość długo.
Tona nie traciła nadziei, myśląc nieustannie o tej dalekiej miejscowości, gdzieś, jak sądziła niedaleko Kuby czy też wysp Filipińskich.
Czas jednak mijał i sprawa się stawała coraz bardziej nagląca.