— Panie Martinez, już za dwa miesiące...
Niemożliwą już było rzeczą dalsze ukrywanie przed ludźmi tego, co zaszło. Zwracano już na nią uwagę. A jak się zachowają chłopcy, widząc nowego braciszka?...
Martinez wzruszał ramionami. Cóż mógł na to poradzić? Wszak Tona widziała, że pisał tyle razy, pragnąc przyspieszyć sprawę przysłania dokumentów.
Wreszcie pewnego dnia oświadczył, że wyjeżdża w swe strony, aby zabrać osobiście przeklęte dokumenty i że uzyskał już nawet urlop w tym celu u swoich władz.
— Doskonale. — Postanowienie to bardzo się podobało pani Tonie. A że podróży nie można odbyć bez pieniędzy, oddała mu całą zawartość kasy, poczem uczesawszy go, uroniła łez kilka na pożegnanie.
— Do szybkiego zobaczenia się! Szczęśliwej podróży!
Biedna Tona nie ujrzała już więcej pana Martineza. Wśród strażników pełniących służbę na brzegu nie brakło duszy życzliwej, która powiedziała jej prawdę.
— Ależ on wcale nie pojechał do Huelva! Owe zaś listy, to były podania do Madrytu, aby go przeniesiono gdzieś daleko stąd, gdyż klimat w Walencji nie służył mu.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/92
Ta strona została przepisana.