Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/101

Ta strona została przepisana.

wagą, jakby z ust jej nazawsze już miał zginąć ów uśmiech, co w błąd wprowadził Ferraguta.
W pociągu jednak zrobiła się bardziej towarzyska i wkrótce znikł już ów obrażony wyraz twarzy. Wkrótce już mieli się rozstać. Co do doktorki, to ta wydawała się coraz nieprzystępniejsza w miarę, jak się zbliżali do Salerno. Ogarniał ją ów chłód, jakim tchną częstokroć jednodniowi towarzysze podróży, gdy zbliża się godzina rozstania na zawsze.
Słowa padały smutne, bez echa, jak kawałki lodu. Za każdym obrotem kół majestatyczna pani coraz bardziej grążyła się w rezerwę i milczenie. Powiedziała już wszystko: zostać miała w Salerno z towarzyszką, by stamtąd udać się na wycieczkę powozem wzdłuż pobrzeża zatoki. Potem pojechać miały do Amalfi, a noc spędzić w Ravelio, średniowiecznem mieście, gdzie Wagner mieszkał w ciągu kilku ostatnich miesięcy życia, nim nie umarł w prowincji Weneckiej. Wreszcie po drugiej stronie zatoki Neapolitańskiej zatrzymać się miały w Sorrento; być może pojada też na Capri.
Ulises miał już powiedzieć, że tam właśnie miał się również udać, ale się bał doktorki. Freya, jakby odgadując jego smutek, chciała go pocieszyć.
— To króciutka wycieczka. Trzy dni zaledwie. Niebawem będziemy w Neapolu.
W Salerno pożegnanie było krótkie. Doktorka nie powiedziała nawet Ulisesowi, gdzie mieszkają. Zdaniem jej, znajomość ich już się kończyła.
— Zobaczymy się niewątpliwie, — rzekła lakonicznie. — Tylko góra z górą się nie zejdzie.
Młodsza z pań była rozmowniejsza; wymieniła też hotel na wybrzeżu Santa Lucia, w jakim mieszkały.
Stojąc już na stopniu wagonu, Ulises patrzył za odchodzącem; Freya, nim znikła mu z oczu, odwróciła się, przesyłajcie Ferragutowi blady uśmiech. Potem podniosła lewą dłoń i pogroziła mu