Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/102

Ta strona została przepisana.

palcem, Jakgdyby był małem, krnąbrnem i nazbyt śmiałem dzieckiem.
Pozostawszy sam w przedziale wagonu, jaki unosił ku Neapolowi wspomnienia po nieobecnej i zapach jej perfum, Ulises poczuł się zniechęconym do głębi; życie wydało mu się nagle bez treści i bez uroku.
Na „Mare Nostrum“ przybył w straszliwym nastroju. Rozkapryszony był i wprost nie do zniesienia; skarżył się na Toniego i na dwóch innych oficerów, że nie dość przyśpieszali naprawę statku. W chwilę potem oświadczył znów, że niema czego się spieszyć, bo trzeba, by praca wykonana była dokładnie.
To też po dwóch dniach załoga odetchnęła z ulgą na wiadomość, że kapitan zamierza się przenieść na ląd. Statek był rzekomo w punkcie niedogodnym, zbyt blisko od miejsca, gdzie wyładowywano węgiel. Podniesiono przytem tył parowca ponad wodę, by móc naprawić śrubę. Robotnicy zmieniali uszkodzone blachy i hałasowali, waląc młotami, w straszliwy sposób.
A skoro już trzeba była czekać zgórą miesiąc, Ferragut powinien był raczej zamieszkać w hotelu». Wysłał węc rzeczy do „Albergo Partenope“ na wybrzeżu Santa Lucia. Był to hotel, jaki mu Freya wskazała.
Wyzbyć się pięciolirowego banknotu — zadatku na poczet należności za pewne informacje — było pierwszym czynem Ferraguta, skoro się tylko zainstalował w pokoju, z którego widział w obramowaniu okna lazur zatoki. Służący hotelowy, brunet i wąsacz wysłuchał go z uwagą, z gotowością do usług zawodowego stręczyciela; wreszcie opis Ferraguta pozwolił mu się domyśleć, o kogo chodziło. Panią tą była „signora“ Talberg. Wyjechała właśnie, ale wrócić miała lada chwila.
Ulises, pewien, że nie będzie wyczekiwć napróżno, spędził dzień w zupełnym spokoju. Spoglądał z balkonu na zatokę. U stóp jego rozesłała