Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/112

Ta strona została przepisana.
AKWARJUM NEAPOLITAŃSKIE.

Wbrew przyrzeczeniu Freya nie zrobiła nic, by spotkać znów marynarza. „Zobaczymy się jeszcze... Odszukam pana sama...“ Tymczasem jednak Ferragut krążył dokoła hotelu w nadziei, że ją może spotka.
— Cóż za głupstwa wygadywałam owego rana! Co też pan sobie o mnie pomyślał? — rzekła, spotkawszy się z nim po raz pierwszy oko w oko.
Spotykali się zawsze pomiędzy via Partenope a posągiem Wirgiljusza, jednak spotkania te niecodzień bynajmniej się powtarzały. Ulises spędza i poranki na wyczekiwaniu przed sklepikami przekupni ostryg, gdy grajkowie uliczni wyśpiewywali niezmęczenie przed zamkniętemi oknami hotelowemi arje swe przy akompanjamencie mandolin.
Zniecierpliwiony Ulises wracał wreszcie do hotelu: tu uciekał się do światłych wskazówek portjera. Ów, zachęcony szelestem banknotu, poczynał się telefonicznie wypytywać służących z wyższych pięter. Następnie ze smętnym, pełnym współubolewania uśmiechem, jakby zasmucony własnemi słowy, oświadczał: „Signory niema w hotelu. Signora spędziła noc poza domem“. I Ferragut, wściekły, ruszał do siebie.
Niekiedy szedł na statek, by zobaczyć, jak daleko postępuje napraną; wyborny pretekst do spę-