Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/115

Ta strona została przepisana.

Wyczekując na przypuszczalne przybycie Frei, kapitan, niby szczur lądowy, z całem zajęciem przyglądał się krwiożerczym polowaniom i pracowitemu trawieniu owych potworów.
Widział niejednokrotnie znacznie większe okazy mątw podczas połowów ryb na pełnem morzu. Teraz zaś, gdy patrzał na sztuczny basen, wyobraźnia malowała mu przed oczyma niezmierne przestworza oceanu. Kamienie, jakiemi dno było wyłożone, wydawały mu się obecnie prawdziwemi skałami podmorskiemi, a on sam — wskutek procesu myślowego, idącego w odwrotnym kierunku — zdawał się sobie samemu tak małym, jak owe drobne ofiary, chwytane potężnemi mackami. Mątwy w Akwarjum wydawały mu się też tak olbrzymich wymiarów, jak owe potworne atramentnice, kryjące się w głębiach niedostępnych oceanów, gdzie ich oczy fosforyzujące jaśnieją w pomroce nakształt zielonawych gwiazd.
Oczom ludzkim owe olbrzymie mątwy nie raczą się ukazywać. Chyba choroba lub walki podmorskie skłonić je mogą niekiedy, przypadkiem do zdradzenia się przed ludźmi ze swem istnieniem. Czasami tylko pływa na falach jedna z owych macek potężnych, odcięta żelazną szczęką którejś z ryb mięsożernych. A i to trzeba dziwnego zbiegu okoliczności, by ów szczątek w olbrzymiej pustyni wodnej znalazł się właśnie przed dziobem nie spieszącego się żaglowca...
Książe Monako, wielki mistrz oceanografji, dokonał w czasie swych wypraw pewnych odkryć, dzięki którym uwierzył bezwzględnie w istnienie tych mątw-olbrzymów. Dnia pewnego wyłowiono mackę mątwy, mierzącą osiem metrów. Czasem znów, gdy się rozpruje brzuch rekina, zdać sobie można sprawę z przepotężnych rozmiarów ich przeciwników.
Potworne a krótkie walki mącą istotnie śmiertelnemi wirami czarne, fosforyzujące wody o ty-