Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/116

Ta strona została przepisana.

siące siągów[1] pod powierzchnią. Rekin opada w dół, wabiony smakowitą zdobyczą, jaką stanowi to stworzenie bez kości, z mięsa jedynie złożone, a tonny ważące całe. Podróż tę odbywa możliwie jaknajszybciej, bo nie zniósłby przez czas dłuższy potwornego ciśnienia otchłani. I rozpoczyna się walka, krótka a śmiertelna, pomiędzy dwoma krwiożerczymi zapaśnikami, walczącymi o panowanie w otchłaniach oceanicznych. Szczęki mierzą się ze ssawkami. Potężne ostre zęby usiłują uchwycić fosforyzującą galaretowatą masę, wyślizgującą się i wymykającą. Ciosom łba, tak okropnym jak uderzenia tarana, przeciwstawiają się smagania macek, większych i cięższych niż trąba słonia. Niekiedy żarłacz pozostaje już nazawsze w głębinach, omotany kłębowiskiem miękkich wężów, wsysających go z powolną lubością; to znów wraca popod powierzchnię ze skórą okrytą czarnemi sińcami - śladami po bańkach tak wielkich jak półmiski — ale z błogością w żołądku, wyładowanym galaretowałem mięsem.
Mątwy z Akwarjum neapolitańskiego należały do rodzaju mieszkanek pobliży brzegów morza Śródziemnego; były to ubogie krewniaczki olbrzymich atramentnic, rozświetlających lazurowemi jaśnieniami cmentarne mroki podmorskich otchłani. Mimo jednak, iż stosunkowo były tak niewielkie, niemniej przecież były równie żarłoczne i niszczycielskie, jak tamte, z wiecznie domagająccmi się strawy żołądkami, zdolnemi do wchłonięcia wszystkiego, cokolwiekby żyło w wodzie.

Cały szereg poranków upłynął Ferragutowi na przypatrywaniu się ich zdradliwej nieruchomości, po której nagle następowały mordercze skoki. Znienawidził wreszcie owe potwory dlatego tylko, że zaciekawiały one Freyę. Ich idjotyczne okrucieństwo zdawało mu się jakby odbiciem usposo-

  1. Miara, początkowo równa długości obu rozłożonych rąk; w marynarce, mniej więcej, 1 m. 62 cm.