Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/122

Ta strona została przepisana.

Freya, drżąc na myśl o bliskiem widowisku, poczęta się znów tulić do Ulisesa.
Skokiem jedna z mątw przekształciła się znów w gwiazdę i ramiona jej wyciągnęły się jak węże, chcąc pochwycić żywą zdobycz. Dozorca, pragnąc przeciągnąć łowy, począł ciągnąć za nić. Próżno jednak. Macki przywarły niezwalczonemi ssawkami do ciała zdobyczy i szarpnęły tak gwałtownie, że nić prysła, jak odcięta nożem: mątwa opadła na dno, pociągając łup swój za sobą;
Freya chciała niemal klaskać w ręce. Zbladła jak płótno. Poprzez odzież Ferragut wyczuwał febryczną ciepłotę jej ciała. Chcąc lepiej widzieć, przechyliła się, dotykając niemal czołem szyby.
Zwikłany snopek ramion, pokrytych nabrzmiałościami ssawek, popychał kraba ku gębie, z której tryskał na skorupę płyn jadowity gruczołów śluzowych, zwalczający jakikolwiekbądź ruch oporu. Wreszcie mątwa zwolna pożarła swą ofiarę.
— Jakież to cudne! — szepnęła Freya.
Dwa inne potwory dostały również kolejno żywy żer, sparaliżowały go naprzód a potem pochłonęły, falując miękiemi ciałami, mieniącemi się w różnobarwne pasma i plamy.
Wówczas dozorca rzucił kraba, tym razem już nie na uwięzi. Freyą krzyknęła z zachwytu.
Nastąpiło teraz polowanie takie, jakie się odbywa w pełnych okrucieństwa tajniach morza, wyścig o życie, zaguba poprzedzana straszliwym lękiem i wstrząsającą igrą wydarzeń. Nieszczęsny skorupiak, przeczuwając niebezpieczeństwo, płynął ku głazom, by się schować w najbliższej szczelinie. Jedna z mątw porwała się poza nim, inne w dalszym ciągu się oddawały trawieniu.
— Ucieknie jej! ucieknie! — krzyknęła Freya, drżąc z przejęcia.
Krab umykał pomiędzy kamienie, kryjąc się za ich występy. Mątwa już nie płynęła; biegła jak