stworzenie lądowe, pnąc się po kamieniach i wspierają się mackami. „Była to walka tygrysa szczurem. Krab się już do pół ciała schował w norę, wysłaną mchami, gdy jeden z ciężkich węży opadł mu na grzbiet. Niechybne ssawki wydarły go z kryjówki; w chwilę potem znikł w rojącem się kłębowisku macek.
— A! — westchnęła Freyą, podając się w tył, gotowa, zdawało się, lada chwila zemdleć na łonie Ulisesa.
Ów drgnął, czując jak mu się dokoła ciała zaciskają wstrząsane dreszczem ramiona.
Zachowanie się pól obłąkanej wywarło nań potężne wrażenie.
Wydało mu się. że to potwór z rodzaju tych, jakie były w basenie, lecz bez porównania ogromniejszy, olbrzymia mątwa z głębin oceanów wśliznęła się tu pozań zdradziecko i nagle oplątała go jedną ze swych macek. Czuł, jak uścisk coraz okropniejszy zaciska mu się do pół ciała.
Freya trzymała go w ramionach jak jeńca. Z całych sil obejmowała go za kibić, jakgdyby chcąc przeciąć mu na dwoje potężny korpus.
Nagle przywarła doń twarzą niespodzianym, gwałtownym ruchem, jakgdyby chcąc go ugryźć... Oczy jej rozszerzone, zwilgotniałe od łez, poglądały gdzieś niesłychanie daleko. Może nawet nie widziały marynarza... Usta jej drżące odnalazły usta Ulisesa, owładnęły niemi; wargi ich zwarły się ze sobą.
Był to pocałunek przeciągły, opanowujący, bolesny jak ssawka. Takich wrażeń Ferragut nigdy nie zaznał. Ślina owych ust, wzbierająca aż po zęby, przelała się w jego usta jak słodkie jady. Dziwny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa; oczy mu się zamknęły. Życie zwolna poczęło go jakby opuszczać...
Przeczuwał, że pocałunek ten znaczyć dlań będzie początek nowego życia; że nigdy już nie bę-
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/123
Ta strona została przepisana.