Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/125

Ta strona została przepisana.
CZARODZIEJSTWA CYRCE.

Na odgłos kroków powracającego dozorcy twarze ich odchyliły się od siebie, uścisk się rozwikłał. Freya pierwsza odzyskała spokój. W głębi jej oczu tylko snuła się jeszcze ostatnia chmurka, ostatni dymek płomieni, co już zagasły.
— Do widzenia!... Czekają na mnie.
I wyszła z Akwarjum, a za nią Ferragut, drżący cały i coś bełkocący.
Prośby jednak, jakiemi ją zasypał, na nic się nie zdały.
— Dotąd i ani kroku dalej, — rzekła u wylotu jednej z ulic Chiai. — Zobaczymy się. Przyrzekam to panu jaknajformalniej. A teraz proszę mnie opuścić.
I poszła, stąpając krokiem pewnym pięknej łowczyni.
Tym razem dotrzymała przyrzeczenia. Ferragut widywał ją codzień... Spotykali się rankiem w pobliżu hotelu: niekiedy Freya schodziła nawet na posiłek do jadalni hotelowej, co dla Ferraguta, wściekłego zresztą, że zajmował stolik w oddali, równało się pozyskaniu kilku miłych uśmiechów. Ferragut przysięgał, że ją kocha na wieki: Freya drwiła zeń nieustannie... i to było wszystko.
Pani Talberg chciała poznać życie Ferraguta do najdrobniejszczych szczegółów, lecz gdy ten pod wpływem podobnej ciekawości zaczął się jej dopytywać o Jawę, o Andy, o jej tam pobyt, otrzy-