mywał wzamian jedynie odpowiedzi wymijające... Zaczął się wreszcie niekiedy dopytywać w duchu, czy scena w Akwarjum nie była poprostu zjawą senną.
Pewnego ramka jedno z pragnień kapitana spełniło się nareszcie. Zazdrosny był o owych nieznanych przyjaciół, z jakimi Freya przebywała. Wprawdzie utrzymywała ona zawsze, że doktorka jest jedyną jej towarzyszką w chwilach, gdy przebywa poza hotelem, ale marynarz temu nie wierzył i zaczął się domagać, chcąc się uspokoić, by Freya wybrała się z nim na dalszą wycieczkę w okolice Neapolu. „Wstąpimy, dodał, do jakiejś miłej trattorii na śniadanie“.
Dnia tego pojechali razem zębatą kolejką na górę Vomero, aż na szczyt, na którym wznosi się zamek świętego Elma i klasztor kartuzów San Martino. Zwiedziwszy muzeum opactwa, pełne pamiątek artystycznych z czasów panowania Burbonów i Murata, wstąpili do pobliskiej trattorii.
Stoły zastawione były na tarasie, skąd roztaczał się widok na Wezuwjusz i na całą zatokę. Przekupień ostryg, szczupły brunet o oczach jak węgle i o olbrzymich wąsach, u wejścia rozłożył się ze swym kramem; zachęcał on do kupna mięczaków o mocnym zapachu, jakie wieźć musiano zapewne trzy do czterech dni tam na szczyt Vomero. Freya zaśmiewała się z typowej urody przekupnia ostryg i z gorących spojrzeń jakie rzucał, przez przyzwyczajenie wszystkim paniom, wchodzącym do jadłodajni... Był to typ naprawdę jakby znalazł dla podróżniczki, lubiącej przygody o zabarwieniu lokalnem.
W głębi zainstalowała się niewielka orkiestra, to akompanjująca jakiemuś tenorowi, to produkująca się sama, znajdując szczególną przyjemność w przeciąganiu melodyj i ilustrowaniu ich gestami o iście neapolitańskiej przesadzie.
Freya, siadając przy jednym ze stołów, pełna była dziecinnej radości. Poprzed nią malowała się
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/126
Ta strona została przepisana.