Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/141

Ta strona została przepisana.

„Drwi sobie z ciebie! Raz przecie trzeba skończyć! Niech-że odczuje nareszcie przewagę mężczyzny!“... Skoczył ku niej nagle w brutalnym, wstrętnym porywie.
Rzucił się na nią, jakby ją chciał zabić, wziął ją w ramiona; oboje padli na ławkę, zmagając się i dysząc ciężko... Trwało to jednak ledwie chwilę... Pożądanie odejmowało Ferragutowi część zwykłej siły. Raptem skoczył w tył, obie ręce podnosząc do ramienia. Czuł ból dotkliwy, miał wrażenie, że mu kość strzaskano. To Freya odparła jego napaść jednym z ciosów dżiu-dżitsu.
— Ach, ty k....! — ryknął.
I znów się na nią rzucił, tym razem nietylko chcąc ją posiąść, ale i chcąc ją powalić i zdeptać. Ów jednak atak rozwścieczonego byka wstrzymało zimne przytknięcie do czoła jakiegoś malutkiego metalowego krążka, jakby coś naksztalt lodowatego naparstka oparło mu się o skórę.
Spojrzał: był to malutki rewolwerek, mordercza zabaweczka z lśniącego niklu. Freya z palcem na cynglu wpatrywała się weń przenikliwie. Widać było, że umie się obchodzić z trzymaną w ręku bronią.
Marynarz krótko się wahał. Gdyby miał był sprawę z mężczyzną, potrafiłby chwycić za tę grożącą mu rękę, wykręcić ją aż do bólu, zmiażdżyć, — nie obawiałby się napewno rewolweru. Ale tu do czynienia miał z kobietą, kobieta zaś ta mogła go zranić, gorzej, mogła go przytem ośmieszyć...
— Proszę odejść, panie! — nakazała tonem ceremonjalnym a groźnym.
Odeszła jednak sama ostatecznie, widząc, że Ulises, cofnąwszy się o krok wstecz, stał zamyślony i zmieszany. Odwróciła się doń tyłem, rewolwer znikł jej niezwłocznie z ręki. Nim jednak odeszła, szepnęła doń kilka słów, których Ferragut nie zrozumiał, choć miał wrażenie, że nie były to obelgi ani wyzwiska.