Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/143

Ta strona została przepisana.

był uniesień. Chwalił mu zwłaszcza, ze nie było dlań na świecie kobiet prócz własnej żony, czekającej nań tam, daleko, nad brzegami Mariny...
Od pierwszej chwili Toni przejrzał tajny powód zachwytów i wściekłości kapitana. „Musi mieć jakąś kobietę“ — powiedział sobie w duchu, skoro tylko Ferragut przeniósł się do hotelu w Neapolu.
Tego dnia zaś, słuchając owych radosnych komentarzy, jakie kapitan głosił na cześć filozoficznego trybu życia „tego zacnego Toniego“, młodszy oficer zawnioskował: „Zerwał z nią widać, miał jej już pewno dosyć. Lepiej też, że się tak stało“.
Projekty, jakie rozsnuwać przed nim zaczął Ferragut, potwierdziły też te przypuszczenia.
— Skoro tylko statek będzie — naprawiony, przeniesiemy się do portu handlowego. Mówiono mi o ładunku do Barcelony; jakiś ładunek okazyjny; zawszeć to lepiej, niż płynąć próżnym. Zresztą gdybyśmy zbyt długo mieli czekać, to weźmiemy balast poprostu. Trzeba jaknajrychlej wrócić do naszej dawnej żeglugi.
„Mare Nostrum“ opuściło więc stocznię i zapuściło kotwicę w porcie handlowym. Nie było już śladu nawet niedawnych uszkodzeń.
Pewnego rana kapitan wraz ze swym oficerem rozważali w salonie na tyle statku sprawę rychłego odjazdu. Zastanawiali się, czy opuścić mają Neapol jeszcze tej nocy, czy też zaczekać jeszcze ze cztery dni, jak tego chcieli właściciele ładunku.
Nagle wszedł trzeci oficer, młody Andaluzyjczyk, przejęty wiadomością, jaką przynosił. Pewna pani, bardzo piękna i bardzo elegancka — młodzieniec z zachwytem podkreślał te szczegóły — przypłynęła łódką do statku i, nie pytając o pozwolenie, weszła na pokład z taką pewnością siebie, jakby statek ten do niej należał.
Toni poczuł, jak mu serce nagle zabiło w piersi. Bronzowa twarz zbladła mu nagle na popiół.