Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/146

Ta strona została przepisana.

znajomościom ze wszystkimi pijakami kuli ziemskiej.
Freya umiała ocenić napój; smakowała go długo, potem poczęła go żartobliwie zachwalać, podnosząc z udaną powagą kielich w górę. Libację swą spełniła na cześć Erosa, najlepszego z bogów. Ferragut więc, choć się zawsze do pewnego stopnia obawiał piekielnych kompozycyj swego kucharza, jednym haustem wychylił kielich, chcąc godnie odpowiedzieć na wezwanie.
Poczem wszystko zostało postanowione. Freya wydawała rozkazy. Ferragut powróci na ląd i zamieszka znów w tym samym hotelu. Stosunki ich ułożą się znów jak poprzednio, jakgdyby nic pomiędzy nimi nie było zaszło.
— Dziś wieczorem zaczekasz na mnie w ogrodach na „Via Nationale“... Pójdziemy złożyć wizytę doktorce, — ciągnęła. — Pragnie cię koniecznie zobaczyć; prosiła mnie, bym cię jej sprowadziła. Niezmiernie się tobą interesuje odkąd wie, że mnie kochasz, mój ty korsarzu!
Ustaliwszy godzinę spotkania, Freya poczęła się żegnać. Wprzód jednak chciała koniecznie zwiedzić cały statek, podobnie jak już zwiedziła salon i kabiny.
Z miną więc księżnej panującej, poprzedzana przez kapitana, z obu oficerami w orszaku, przebiegła oba pokłady; pochyliła się nad stalowem okratowaniem machin, nad czworokątnemi otworami, służącemi do ładowania statku. Na mostku kapitańskim z entuzjazmem dziecka dotykać się jęła miedzianej pokrywy, osłaniającej busolę, i przeróżnych przyrządów do ustalania punktu geograficznego, lśniących tak, jakby były ze złota.
Chciała też obejrzeć kucharza i zeszła w dziedziny wuja Caragola; zburzyła wzorowy ład ustawionych w szeregi rondli i różowy nosek pochy-