Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/147

Ta strona została przepisana.

liła nad dymiącym otworem wielkiego kotła, w którym się gotowało śniadanie dla załogi...
Ludzie tłoczyli się u burty statku, chcąc patrzeć na odpływającą łódkę. Toni u wejścia na mostek kapitański poglądał za nią również enigmatycznem spojrzeniem.
— Piękna jesteś; ale niech-że cię morze pochłonie!
Stała na tyle łodzi i zdała jeszcze powiewała chusteczką: „Żegnaj, kapitanie!“ Kapitan uśmiechał się, przejęty do głębi wzruszeniem; marynarze zaś, wszyscy bez wyjątku, zazdrościli mu szczęścia.
Po raz drugi jeden z ludzi załogi poniósł walizkę Ferraguta do „albergo“ na Santa Lucia. Portjer, jakgdyby odgadując życzenia owego gościa, nie skąpiącego napiwków, wziął na się wybór pokoju: o piętro niżej niż poprzednim razem i tuż obok pokoju, jaki zajmowała „signora“ Talberg.
Spotkali się popołudniu w pobliżu „Villa Nazionale“ i razem poszli w labirynt uliczek Chiai. Wreszcie więc się dowie Ulises, gdzie kryła się majestatyczna postać doktorki...
Weszli do przedsionka jednego ze staroświeckich pałaców. Marynarz niejednokrotnie przystawał był przed tem wejściem, by ruszyć dalej niezwłocznie: zbijały go z tropu szyldziki metalowe przeróżnych biur i składów, mieszczących się na różnych piętrach budynku.
Minęli podwórzec, otoczony arkadami i wyłożony wielkiemi płytami kamiennemi, poczem weszli na szerokie schody. Na pierwszęm piętrze przystanęli przed szeregiem drzwi, nieco już nadżartych przez czas.
— To tu — rzekła Freya.
I wskazała na drzwi, obite pozieleniałą ze staroścj blachą miedzianą, na których widniał olbrzymi, pretensjonalny, złocony szyld handlowy. A więc doktorka mieszkała w jakiemś biurze!...