Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Z wyciągniętemi rękoma, z wyrazem rozradowania, wymalowanym na twarzy, podeszła ku Ferragutowi. Niemal pochwycić go chciała w ramiona.
— Drogi kapitanie! Tyleśmy się dni nie widzieli!.... Miałem o panu stale zresztą wieści przez przyjaciółkę; ale nie mniej żałowałam zawsze, że mnie pan dotychczas nie odwiedził.
Zdawało się, że zapomniała zupełnie o chłodnem z jej strony pożegnaniu kapitana w Salerno, o wyraźnej niechęci wskazania mu swego adresu w Neapolu.
Ferragut również o tem nie pamiętał: był do głębi wzruszony przyjęciem doktorki. Ta zaś siadła pomiędzy nim a Freyą; miało się wrażenie, jakgdyby chciała wyglądać na ich dobrotliwą opiekunkę. Dla przyjaciółki swej matką była nieomal. Mówiąc, gładziła włosy Frei, nieco w nieładzie po zdjęciu kapelusza. Freya zaś, dostrajając się do tej czułej pieszczoty, tuliła się do doktorki ruchem młodego, potulnego, rozpieszczonego dziewczęcia, wpatrując się jednocześnie w Ulisesa oczyma, pełnemi słodkich obietnic.
— Proszę ja bardzo kochać, panie kapitanie, — rzekła czcigodna dama. — Freya o panu tylko myśli i mówi. A taka była nieszczęśliwa!... Życie tak było dla niej okrutne.
Marynarz czuł się wzruszony do głębi: miał wrażenie, że go osnuwa atmosfera rodzinnego spokoju. Pani ta mówiła doń, jak do zięcia.
— Jakże jesteście oboje szczęśliwi! Kochajcie się, bardzo się kochajcie! Jedynie tylko dla miłości warto żyć na tym świecie.
Freya, którą rady te zdawały wzruszać do głębi, podała Ulisesowi rękę ponad potężnem łonem doktorki i konwulsyjnie uścisnęła mu dłoń.
W tejże chwili kotara, osłaniająca drzwi z salonu do biura, uniosła się.
Wszedł mężczyzna w wieku Ferraguta, nieco jednak niższy odeń wzrostem, o twarzy nie tak ogorzałej od burz i wichrów. Ubrany był po angiel-