Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/152

Ta strona została przepisana.

drobiazgowością. Oczywista mógł sobie tem zjednywać jedynie tom większe łaski Ferraguta, już mniemającego o nim, że to człowiek niezwykle sympatyczny mimo pewnego chłodu w pierwszem zetknięciu.
W pewnej chwili hrabia przestał sam mówić, a krótkiemi, zręcznie stawianemi pytaniami zmuszał do ustawicznego mówienia Ulisesa, zdając się go dosłownie brać na egzamin. Kapitan niemal z wdzięcznością przyjmował owe dowody zajęcia się „mare nostrum“, jakie wykazywał znakomity podróżnik, interesujący się zwłaszcza zachodniem wgłębieniem, które zdawał się pragnać poznać jaknajdokładniej.
Hrabia mógł się był zresztą wypytywać o nie, ile zapragnął: Ulises znał mila za milą wszystkie wybrzeża hiszpańskie, francuskie i włoskie. Kaledin, może z uwagi, że właśnie był w Neapolu, dopytywał się zwłaszcza o tę część morza Śródziemnego, zawartą pomiędzy Sardynją, Włochami południowemi a Sycylją, która w starożytności zwała się morzem Tyrreńskiem... Ciekaw był przedewszystkiem, czy kapitan Ferragut znał wyspy, zrzadka zaledwie odwiedzane, niemal zagubione w niepamięci, jakie leżą nawprost Sycylji.
— Znam je wszystkie, — odparł tamten z dumą.
Znał istotnie archipelag wysp Liparyjskich, grupę szczytów wulkanicznych, wyłaniających się z głębin śródziemnomorskich, wysepkę zwaną Ustica, archipelag Egadów. Wylądował kiedyś nawet na wyspie Pantellarji, na połowie drogi pomiędzy Sycylją a Afryką.
— Pomiędzy Pantallarją a Sycylją dno morskie znacznie się podnosi, — mówił. — W pewnych punktach warstwa wody, jaka je przykrywa, nie sięga ponad dwanaście metrów. Jest to tak zwana „wielka ława przygód“, nabrzmiałość wulkaniczna, zatopiona dwu-wyspa, podwodny piedestał Sycylji.