Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/156

Ta strona została przepisana.

bez szelestu. W pomroce zarysował się cień ruchomy, ciemniejszy od mroku... Ferragut się poruszył.
— Pst! — szepnął ściszony głos jakby z innego świata. — To ja!
Ale Ferragut już wyskoczył z łóżka i szukał po omacku rękoma. Napotkał nagie ramiona, młode ciało spowite w woale.
Instynktownie sięgnął ręką ku ścianie i wnet błysło światło.
Była to Freya, lecz jakże inna od tej, którą codzień widywał: obfite rozpuszczone włosy spadały jej na ramiona; na nagie ciało narzuciła tunikę azjatycką, jakby w obłok ją spowijającą.
Nie było to żadne z owych kimon japońskich, jakie pod wpływem mody rozpowszechniły się aż do spowszednienia, lecz jakiś woal hinduski, haftowany w fantastyczne kwiaty. Poprzez subtelną tkaninę Ulises wyczul dotknięcie młodego ciała.
Freya chciała zaprotestować ruchem. Potem wzorem Ulisesa sięgnęła ku ścianie... Światło zgasło.
A wówczas poczuł, jak przemożne ramiona owinęły mu się nakształt niezwalczonych macek mątwy dokoła szyi, jak władcze usta przywarły mu do ust, jak tam w Akwarjum... I padł pod ową pieszczotą dzikiego zwierza, bez pamięci, nie myśląc o reszcie świata, zapadając się coraz w morze nowych wrażeń jak topielec, rad ze swego losu... Tym razem jednak sięgnął aż do dna...

Zbudził go promień słońca, całujący go w twarz. Okno z niezamkniętą przez zapomnienie okiennicą była błękitne: widać w niem było błękit nieba i błękit morza.
Pojrzał obok siebie... Nie było nikogo! Przez chwilę myślał, że to był sen tylko. Ale poduszka nasiąknięta jeszcze była słodkim zapachem włosów Frei. W zgniecionem łóżku widać było jeszcze wycisk jej ciała. Przypomniało się wówczas — blada wizja, podobna do tych, jakie się snują rankiem w