Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/157

Ta strona została przepisana.

ostatnich godzinach snu — że się delikatnie przesunęła ponad nim; że pod pożegnalnym pocałunkiem napół otworzył oczy; że posłyszał potem lekkie skrzypnięcie drzwi...
Po słodkich godzinach nocnych tajemnic Ulises zbudził się wesół i rześki. Zmęczony był, a jednak nigdy może nie czuł się równie silnym ani równie szczęśliwym.
Począł śpiewać jedą z neapolitańskich piosnek. Ziemio kochana! Słodka zatoko! Tak, to stanowczo jest jeden z najpiękniejszych krajów pod słońcem. Rad, dumny ze swej zdobyczy, chciałby całować fale, wyspy, Neapol i Wezuwjusz!
Niecierpliwie zadzwonił na służbę. Kapitan Ferragut był głodny.
Wilczemi oczyma popatrzył na kawę z mlekiem, na chleb i mizerny kawałeczek masła, przyniesione przez służącego hotelowego. Zbyt mało mu się to zdawało! I właśnie, gdy się miał rzucie zajadle na owo pierwsze śniadanie, drzwi się otworzyły i weszła, uśmiechając się, Freya.
Zamiast hinduskiego woala miała teraz na sobie pyjamę męską z fioletowego atłasu. Nagie jej stopki przystroiły się w malutkie białe papucie. Na sercu wyhaftowany miała jakiś zawiklany monogram, którego Ulises nie był w stanie odczytać. Włosy upięte były w węzeł na tyle głowy.
Kapitan, oczarowany tą nową zmianą, zapomniał o śniadaniu. Była to nowa Freya, jakiej jeszcze nie znał: paź cudowny, zachwycająca androgina!... Ona jednak odparła zlekka jego pieszczoty i kazała mu usiąść.
Od wejścia już o coś pytała go wzrokiem. Niepewna była ową niepewnością kobiety za drugiem miłosnem spotkaniem. Pragnęła odgadnąć wrażenia Ferraguta, przekonać się, iż jest jej wdzięczny, pewną być, iż upojenie pierwszych chwil nie rozproszyło się pod jej nieobecność.
Gdy więc marynarz zabierał się znów do śniadania ze swobodą kochanka, który, zaspokoiwszy