Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Do Barcelony płyniemy?...
Ulises się zawahał, spojrzał ku drzwiom, jakby w obawie, czy ktoś nie podsłuchuje. Potem, przysuwając się ku Toniemu, dodał:
— Wyprawa nie będzie zgoła niebezpieczna, ale musi być zachowana w tajemnicy. Mówię to tobie, bo znasz dobrze wszystkie moje sprawy, bo cię uważam niemal za człowieka rodziny...
Ten dowód zaufania jednak nie wywarł wrażenia na młodszym oficerze, który wciąż jeszcze u coś pytał wzrokiem. Cóż to miał być za ładunek!
— Słuchaj, Toni, nie chodzi tu ani o działa, ani o karabiny, ani wreszcie o amunicję... Robota krótka i nietrudna, przytem nie o wiele zboczyć będziemy musieli z drogi do Barcelony.
Umilkł na chwilę, ostatni raz jeszcze się zawahał, aż wreszcie dodał, ściszając głos:
— Zapłacą nam za to Niemcy. Mamy zaopatrywać w benzynę ich łodzie podwodne na morzu Śródziemnem.
Wbrew przypuszczeniom Ferraguta młodszy oficer zupełnie się nie zdziwił. Wiadomość ta wydała mu się poprostu niedorzeczna. Uśmiechnął się zlekka i wzruszył ramionami, jakgdyby mu ktoś głupstwa gadał.
— Więc Niemcy mają łodzie podwodne na morzu Śródziemnem? Taka krucha i wątła łupina może więc odbyć daleką podróż z morza Północnego aż do cieśniny Gibraltarskiej?
— Myślisz zapewne, Toni, o łodziach podwodnych, o małych łódkach podwodnych, jakie istniały na początku wojny... Obecnie chodzi o coś więcej: dziś są to okręty podwodne. Statek taki może płynąć pod wodą lub, wynurzywszy się ha powierzchnię, funkcjonować jak torpedowiec, lepiej nawet od torpedowca... Nie wiesz nawet, do czego ci Niemcy są zdolni. To wielki naród, pierwszy w święcie!...
Poczem. położywszy Toniemu rękę na ramieniu, dodał tonem zwierzenia;