Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/18

Ta strona została przepisana.

— Niechaj każdy prawdziwy Hiszpan przekroczy tę linję!
I prawdziwi Hiszpanie — dwunastu malców, udrapowanych w obszerne kapy, potrząsając szpadami równie dużemi jak oni sami, gromadziło się dokoła przywódcy, naśladując bohaterskie gesty zdobywcy.
A wówczas rozbrzmiewał donośny okrzyk bojowy: „Huzia na Indian!“
Indjan poznawało się po kawałkach gobelinów, jakiemi się okrywali, i po kogucich piórach, w jakie zdobili sobie głowy.
Obowiązywała wprawdzie umowa, że Indjanie maja, uciekać. Ale w ucieczkach byli oni nielojalni; wskakiwali na sekretery, na piramidy krzeseł i stamtąd, obwarowawszy się należycie, książkami bombardowali ścigających. Leciały więc cenne woluminy w skórzanych oprawach z delikatnemi złoceniami, majestatyczne in-folia na jasnych pergaminach i rozwierały się, padając na ziemię. Trzaskały nici zeszyć; stronice, zadrukowane lub zapisane ręcznie, pożółkłe ryciny sypały się na wszystkie strony. Rzecby można, iż, zmęczone życiem, stare księgi przelewały krew i oddawały ducha.
Dońa Cristina wdała się w to raz, pragnąc położyć kres skandalowi, wywoływanemu przez te wojny zaborcze. Postanowiła nie przyjmować na przyszłość tych djabląt, które wołały hałaśliwe awantury na strychu od mistycznych roskoszy kaplicy. Zwłaszcza Indjanie zasługiwali, by ich oddać na potępienie. By pewnym przepychem zrekompensować sobie dość mizerne role, jakie musieli odgrywać, umyślili sobie świętokradczemi nożycami ciąć nietknięte dotąd gobeliny i wycinali też coś nakształt dalmatyk, dokładając starań, by głowa jakiegoś bohatera lub bogini padła im właśnie na piersi.
Po utracie towarzyszy Ulises zaznał na strychu nowych czarownych upojeń. Trzeszczenie drzewa, jakie od czasu do czasu mąciło ciszę, głu-