Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/183

Ta strona została przepisana.

były skrzynki. W każdej z nich musiały się mieścić dwie wielkie bańki benzyny.
— Wybornie, — rzekł do hrabiego, idącego za nim w milczeniu. — A gdzie jest załoga?
Kaledin wskazał na trzech majtków, niemłodych już, siedzących na przedzie statku. Byli to weterani morza Śródziemnego, zamknięci w sobie i niemowni; rozkazy spełniali machinalnie, nie troszcząc się, ani dokąd płyną, ani kto nimi dowodzi. Jakiś wyrostek obdartus pełnił funkcje chłopca okrętowego.
— To wszystko? — spytał Ferragut.
Hrabia odrzekł na to, że reszta załogi stawi się przed wyruszeniem w podróż. Statek zaś odpłynie, skoro tylko zakończy się ładowanie. Należało stosować pewne środki ostrożności, by nie zwracać zbytnio na się uwagi.
— W każdym razie niech pan będzie gotów, panie kapitanie, do odjazdu. Być może, iż zawiadomię pana na dwie godziny zaledwie przed terminem...
Nazajutrz o zmierzchu hrabia przyszedł po Ferraguta. Wszystko już było gotowe: statek czekał na kapitana.
Doktorka chciała pożegnać Ulisesa w sposób uroczysty. Na rozkaz jej Freya wyszła na chwilę z salonu, gdzie się zebrało całe towarzystwo, i wróciła niezwłocznie, niosąc długą, wąską butelkę. Było to odstałe wino reńskie, podarek jednego z kupców neapolitańskich; doktorka zachowała je na tę właśnie pamiętną chwilę. Napełniła cztery kieliszki; potem, wziąwszy jeden do ręki, rozejrzała się dokoła z pewnem wahaniem:
— Gdzie jest północ? — zapytała.
Hrabia wskazał ręką w milczeniu. Wówczas uczona pani zwróciła się w tę stronę i wzniosła powoli, majestatycznie kieliszek swój ku górze, jakby spełnić miała religijną libację na cześć ta-