Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/187

Ta strona została przepisana.

dla nich był on jedynie kapitanem w zastępstwie. Istotnym komendantem statku był hrabia.
Goeleta przeszła w pobliżu archipelagu Liparyjskiego, poczem skręciła na zachód i płynęła wzdłuż brzegów Sycylji. Na wysokości przylądka San Vito skręciła znów na południowy zachód i żeglowała ku Egadom[1].
Czekać miano następnie w cieśninie, dzielącej Tunis od Sycylji, szerokiem międzymorzu, pośrodku którego wznosi się wulkaniczny szczyt wyspy Pantellaria. Hrabia poprzestawał jedynie na krótkich wskazówkach: Ferragut rozumiał go w pół słowa i ruchy statku stosował do życzeń towarzysza. Kaledin nie taił zachwytu na widok mistrzowstwa kapitana.
— Zna pan doskonale swe morze! — rzekł kiedyś.
Kapitan odpowiedział na to kiwnięciem głowy i uśmiechem. Było to istotnie „jego“ morze. Mógł je był nazywać „marę nostrum“, jak zwali je niegdyś Rzymianie, dawni jego władcy.
Z powierzchni wody jakby odgadując głębie, jakie się pod nią kryły, Ferragut utrzymywał statek w obrębie obszernej „ławicy przygód“. Goeleta sunęła zwolna, z kilku tylko rozpiętemi żaglami, krążąc wciąż po tych samych wodach.
Po dwu dniach Kaledin począł się niepokoić. Ferragut słyszał, jak niejednokrotnie mruczał przez zęby: Gibraltar. Cieśnina, łącząca Atlantyk z morzem Śródziemnem, jeżyła się istotnie największemi niebezpieczeństwami dla tych, których wyczekiwał.

Z pokładu goelety wzrok daleko nie sięgał, to też hrabia wdrapywał się parokrotnie po drabinkach sznurowych omasztowania, by ogarnąć okiem szerszy nieco horyzont.

  1. Grupa wysp w pobliżu zachodniego krańca Sycylji.