Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/196

Ta strona została przepisana.

Odwiedziny te kończyły się zawsze w kuchni, dokąd go zapraszał wuj Caragol, traktujący go z rodzicielską poufałością. Gorąco mu było może po tem wiosłowaniu! „Un refresquet!“ I stary przyrządzał słodką miksturę, zbijającą z nóg najtęższego pijaka.
Choć Esteban na lądzie znał jedynie owe niewinne napoje, jakiemi matka częstowała gości podczas świąt rodzinnych, mimo to, ledwie stanąwszy na pokładzie, uważał za rzecz konieczną pochłaniać mocne trunki, by dowieść, że jest już dorosłym mężczyzną. „Niema na świecie takiego napoju, którymbym się mógł upić!“ I po drugim „refresquecie“ wuja Caragola zapadał w rozkoszną nirwanę.
Kucharz, patrząc nań choremi swemi oczami z ojcowskiem rozmiłowaniem, wyobrażał sobie, iż skokiem w przeszłość przeniósł się o kilka tuzinów lat wstecz, że jest gdzieś w Walencji, że rozmawia z tym drugim Ferragutem, co się wymykał wówczas z uniwersytetu, by wiosłować po porcie. Wierzył niemal, że cofnąwszy się w przeszłość, zaczyna życie na nowo.
I słuchał skarg wyrostka, przerywając mu tylko od czasu do czasu poważnemi, zdrowemi radami. Ów piętnastoletni Ferragut mocno był nieład z życia. Być już niemal dorosłym i siedzieć wciąż w domu z kobietami: matką i kuzynkami, po całych dniach robiącemi koronki! Chcieć być marynarzem, a musieć uczyć się tych nieznośnych przedmiotów do bakalaureatu! Jakgdyby kapitanowi miała na coś być potrzebna łacina!
Czegoby pragnął! Ach, pragnąłby skończyć raz z owem życiem studenckiem. zdać egzamin na kapitana i uczyć się tego zawodu na pokładzie przy boku ojca. Któż wie, czy w trzydziestym roku życia nie będzie mógł dowodzić „Mare Nostrum“ lub podobnym jakimś statkiem?...