Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/198

Ta strona została przepisana.

biecym instynktem odgadywała już jakieś bliskie niebezpieczeństwo. Postanowiła też zaraz nazajutrz wezwać do siebie Toniego, by wydobyć zeń ściślejsze informacje. Esteban, wysłany po zastępcę kapitana, z łatwością zdał sobie sprawę, jak bardzo marynarz obawia się tej rozmowy z dońą Cintą. Marynarz szedł jak na ścięcie. Słowem się naprzód nie ozwał, a potem zaczął coś nucić pod nosem, co świadczyło zawsze, że był niezmiernie przejęty.
Młody Telemak nie mógł być świadkiem rozmowy, krążył jednak dokoła zamkniętych drzwi i zdołał pochwycić kilka słów, głośniej wypowiedzianych. Najczęściej odzywała się matka. Co do Toniego, to ten zdobywał się ledwie na powtarza nie głuchym, stłumionym głosem: „Nie wiem. Kapitan przyjedzie niewątpliwie lada chwila“.
Wyszedłszy jednak z salonu a potem z domu, marynarz dał ujście wściekłości swej na samego siebie, klął swój przeklęty charakter, nie umiejący zdobyć się na najmniejsze kłamstwo, klął wszystkie niewiasty, złe czy dobre. Zdawało mu się też, że coś za wiele powiedział. Ale bo pani Ferragutowa umiała zeń ciągnąć słówko po słówku, niczem sędzia śledczy!
Wieczorem, podczas obiadu matka słowem się nie ozwała. Konwulsyjne drżenie jej rąk udzielało się talerzom i widelcom. Na syna poglądała z pełnym tragizmu bólem, jakby w przeczuciu straszliwych nieszczęść, jakie zwalić się mają na głowę dziecka. Przez długi czas na pytania chłopca odpowiadała jedynie rozpaczliwem milczeniem aż wreszcie wybuchnęła..
— Ojciec twój nas opuszcza!... Ojciec twój zapomniał o nas!
I wyszła z sali jadalnej, by skryć łzy, jakie jej trysnęły z oczu...
Chłopak spał źle tej nocy, ale spał. Uwielbie-