na linii ziemskiej: ale nic mu to nie szkodziło. Mimo wszystko przecież musiało zostać coś jeszcze, co odkryćby można.
W Ulisesie płynęła zmieszana krew dwóch rodów żeglarskich. Jego wujowie z linji macierzystej byli właścicielami statków w Katalonii. Ze strony ojczystej przodkowie jego byli dzielnymi żeglarzami (zresztą nieznanymi w dziejach); miał też w rodzinie stryja lekarza, który był prawdziwym wilkiem morskim.
Odwiedziny u ojca chrzestnego były dla malca większa jeszcze przyjemnością, niż wyprawy żeglarskie na strychu. Adwokat don Carmelo Labarta uosabiał w jego oczach ideał życia: symbolizował poezję w całej jej chwale. Notarjusz, mówiąc o nim, wyrażał się tonem entuzjastycznym a jednocześnie tchnącym jakby politowaniem:
— Ach ten don Carmelo... pierwszy jurysta naszych czasów. Mógłby zarabiać, ileby tylko zechciał... Ale cóż, woli pisać wiersze, niż toczyć procesy!
Ulises z nabożeństwem wchodził do biura pana adwokata. Ponad półkami, pełnemi różnobarwnych książek, półkami, jakie się ciągnęły wzdłuż wszystkich ścian, spostrzegał gipsowe głowy o olbrzymich czołach i o pustych źrenicach.
Malec powtarzał ich imiona, począwszy od Homera do Wiktora Hugo, z równym szacunkiem, jakgdyby odczytywać miał któryś z rozdziałów „Złotej Legendy“. Poczem szukał oczyma innej głowy, równie czcigodnej choć nie tak białej, z długą jasną, siwiejącą brodą, z nosem malowanym purpurą i z rumianemi policzkami. W słodkiem wejrzeniu don Carmela w czasie odwiedzin chrześniaka malowała się czułość bezgraniczna starego kawalera, wyczuwającego potrzebę odzyskania rodziny. On to podczas uroczystości chrztu świętego nadał dziecku owo imię, które w gimnazjum wzbudzało kolejno taki zachwyt i tyle pustych śmiechów. Ileż to razy potem opowiadał on chrze-
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/20
Ta strona została przepisana.