Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/201

Ta strona została przepisana.

pewną damą w Neapolu, że wszelkie motywy, dla jakich rzekomo tam pozostawał, były tylko pretekstem, że w istocie rzeczy działo się to jedynie pod wpływem owej damy.
— Czy ładna? — spytał z rozciekawieniem chłopak.
— Bardzo ładna, — odrzekł Caragol. — A co za perfumy!... A jakie ma wytworne suknie!
Telemak razem przepoił się dumą a jednocześnie brała go nieco zazdrość. Jeszcze raz, po raz niewiadomo który, zachwycał się ojcem, ale zachwyt ów trwał ledwie chwilę. Przyszła mu nowa myśl do głowy, gdy tymczasem kucharz mówił w dalszym ciągu:
— Więc nie wróci. Wiem, co to są owe eleganckie, perfumowane damy; istne czarty, co, chwyciwszy mężczyznę, zatapiają mu głęboko szpony swe za skórę. Ręce im trzebaby obciąć, by puściły zdobycz... A statek tymczasem próżnuje; ni mniej ni więcej tylko tak, jakby był w naprawie! Inni zaś! mocny Boże, wypychają sobie kieszenie złotem!...
I wielkim haustem wychylił szklankę do dna.
W umyśle chłopca dojrzewała tymczasem niezwykła idea, zrodzona może pod wpływem słodkiego napoju. Gdyby tak pojechał do Neapolu po ojca?
W owej chwili wszystko mu się wydawało możebne. Świat cały widział w barwach różanych, jak zawsze wówczas, gdy się trącał kieliszkiem z wujem Caragolem. Przeszkody były tak nieznaczne, wszystko układało w sposób tak cudownie łatwy; potęga ludzka była doprawdy nieograniczona.
W kilka godzin później wszakże, gdy już umysł jego ochłonął od owych zwodniczych oparów, Estebana ogarnął strach okrutny na myśl, jak go tam ojciec przyjmie. Jakie go tam spotka przyjęcie? I jak wytłumaczyć podróż swą do Neapo-