Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/203

Ta strona została przepisana.

na swego kolegi. Dzięki swym znajomym w Genui przemyci go tam bez papierów. Kapitan kapitanowi winien wyświadczyć tę przysługę a Ulises Ferragut, oczekujący na syna w Neapolu, — tak bowiem rzecz przedstawił Esteban, — nie będzie tracił czasu na formalności biurokratyczne.
Telemak, zaopatrzywszy się w tysiąc peset — znalezionych w szkatułce do robótek, gdzie matka chowała zazwyczaj pieniądze — wsiadł nazajutrz na okręt. W małej walizce, wyniesionej z domu ze wszelkiemi należytymi ostrożnościami, mieścił się bagaż chłopca.
Z Genui pojechał do Rzymu, stamtąd zaś do Neapolu. Z przepyszną butą młodzieńczą pstrzył hiszpańskiemi i katalońskiemi wyrazami pobieżny swój słowozbiór, wyniesiony z przedstawień włoskiej operetki, jedyną informacją pozytywną, za którą wędrował, jak za gwiazdą przewodnią, była nazwa hotelu na Santa Lucia, jaką mu wskazał Caragol, nadmieniając, że tam właśnie mieszkał ojciec.
Przez długi szereg dni napróżno poszukiwał kapitana. Kupcy neapolitańscy, do których dotarł, przypuszczali, że ojciec oddawna już wrócił do siebie.
Przekonawszy się o bezowocności poszukiwań, Esteban się wystraszył. Kapitan niechybnie powrócił już do Barcelony. Podróż ta, wydająca mu się z początku bohaterską wyprawą, teraz stawała się poprostu ucieczką nierozważnego smarkacza. Chłopakowi przyszła na myśl matka, może w tej chwili odczytująca list, jaki zostawił, chcąc wyjaśnić zniknięcie, — może zalewająca się teraz łzami.
Wreszcie Włochy nagle stanęły do walki wespół ze sprzymierzonymi, czego spodziewali się zresztą wszyscy, sądząc jednak ogólnie, że się to długo będzie odwlekać. Cóż więc miał robić młody