Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/206

Ta strona została przepisana.

leżące w głębokich fotelach, a obok wachlujących je służących Chińczyków; oficerowie, jakby w bronzie wykuci, szczupli, o chorowitym wyglądzie, zgalwanizowani byli, zdało się, teraz wiadomością o wojnie, wyrywając ich z azjatyckiej sjesty; dzieci, całe mnóstwo dzieci radowało się, że jadą do Francji, do owego wymarzonego kraju, zapominając, że ojcom ich może tam śmierć jest pisana.
Droga lepszą być nie mogła. Morze Śródziemne zdawało się wielką srebrną równiną, skąpaną w świetle księżyca. Z niewidzialnych wybrzeży nadlatywały w ciepłych podmuchach zapachy z pól. Grupy podróżnych w salonie rozmawiały z egoiatycznem zadowoleniem o niebezpieczeństwach podróży po morzach północnych, gdzie grasują niemieckie statki podwodne. Szczęściem na morzu Śródziemnem niebezpieczeństwo to nie groziło nikomu. Anglicy blokowali cieśninę Gibraltarską, całe więc morze Śródziemne było spokojnem jeziorem we władzy sprzymierzonych.
Przed snem Ferragut wstąpił do jednej z kabin na górnym pokładzie, gdzie była stacja telegrafu bez drutu. Telegrafista, młody Anglik, zdjął kask niklowy, osłaniający mu uszy dwoma receptorami.
Znużony samotnością, usiłował rozerwać się, nawiązując rozmowy z telegrafistami statków, znajdujących się w polu działania aparatu. Odwiedziny owego pasażera, który począł z nim rozmawiać po angielsku, częstując cygarem, milsze mu były od rozmów na trzechsetmilową odległość.
— „All right“!... Mamy sporo towarzyszy podróży.
I począł wyliczać okręty, otrzymujące łączność z parowcem. Najbliższym był „Californian“, statek angielski, płynący z Malty; wypłynął on z Neapolu przed dziesięciu godzinami i dążył również do Mareylji, odległej teraz ledwie o sto mil. Inne statki, płynące w tym samym kierunku, bardziej