Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/207

Ta strona została przepisana.

były oddalone. Sporoby upłynęło czasu, nimby zdołały wzajem się do siebie zbliżyć; ale dzięki cudownemu aparatowi porozumiewały się stale ze sobą, nakształt garści wędrowników, razem idących drogą.
Od czasu do czasu telegrafista, uprzedzany trzaskaniem aparatu, nakładał kask i słuchał odległych kompanów.
— To telegrafista z „Californian’a“, — rzekł po jednem z takich wezwań. — Kładzie się spać. Nic nowego.
I począł wychwalać rozkosze żeglugi po morzu śródziemnem. W początkach wojny służył na statku, krążącym pomiędzy Londynem a Nowym Jorkiem; wspominał owe noce, pełne niepokoju, dnie gorączkowego napięcia uwagi, gdy lada chwila wypadoło się spodziewać, iż z popod fal wynurzy się znagła peryskop lub w aparacie, ozwie cię wołanie odległego statku, torpedowanego przez okręt podwodny. Tu przynajmniej, na tem morzu panował spokój, jakby wojny nie było zupełnie.
Biedny telegrafista, jak to Ferragut odgadł, chciałby się był rozkoszować w pełni owym spokojem. Jego kolega chrapał smacznie w sąsiedniej kabinie, on zaś, czując, że głowa mu cięży ku stołowi z aparatami, radbv był pójść w jego ślady. „Do jutra!“.
Ulises zasnął, ledwie zdoławszy wyciągnąć się na wąskim materacu w swej kabinie. Spał spokojnie. nie śniąc o niczem. Sądził toż, że przespał zaledwie parę minut, gdy nagle skokiem się zerwał z łóżka. W mroku rysowała się okrągła szyba okienka, niebieskawa i zamglona od pian morskich, jakby oko czyjeś, łez pełne.
Zaczynało świtać. Coś niezwykłego działo się na statku. Ferragut sypiał lekko, snem kapitana, który winien umieć zawsze się na czas zbudzić. Zbudziło go też teraz podświadome odczucie jakie-