Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/225

Ta strona została przepisana.

uśmiech jej wyzywający, gdy się wpatrywał w jej oczy, pełne pewności siebie. Zachwycał się jej urodą; na wspomnienie o przeżytych razem upojeniach ogarniało go głębokie wzruszenie. A jednocześnie budziła się w nim krwiożercza żądza zemsty... Bo czyż Freya nie była również winna? Czyż nie zasługiwała na śmierć!
Podarł jej fotografję, a w chwilę polem pozbierał strzępy i troskliwie je razem poskładał.
Gniew przecież zwrócił się wnet przeciw innemu winowajcy. Przyszedł mu na myśl ów rzekomy dyplomata, ów von Kramer, co może własną ręką storpedował statek.
Gdybyż go tak spotkał przypadkiem! Jakżeby był szczęśliwy, mogąc się znaleźć z nim oko w oko!...

„Mare Nostrum“ podwakroć dowiozło ładunek armjom, walczącym na Dardanelach. Z Tenodos.[1] gdzie statek zarzucił kotwicę, widać było poprzez ogromne chmury dymu archipelag pływający pancerników. Jakby grzmot nieustanny brzmiały wciąż echa dział, ryczących u wejścia do cieśniny. Za trzecią podróżą na Bliski Wschód zawinął do Salonik. W początkach listopada wreszcie powrócił parowiec do MarsyIji. Musiał tam pozostać kilka dni celem dokonania niezbędnych napraw. Ulises, korzystając z tego, godziny całe spędzał na przechadzkach po mieście: lubił stary port i ciągnące się dokoła mroczne uliczki. Skoro zapadał zmrok, wracał do centrum miasta i, chodząc, przystawał przed kwiaciarniami na Belzunce.

Raz wieczorem był właśnie na Cannebiere i najspokojniej czekał na tramwaj, gdy nagle do-

  1. Jedna z wysp Archipelagu, u wybrzeży Azji Mniejszej.