Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/230

Ta strona została przepisana.

swe nawet za broń jakąś, którąby go mógł zabić... zabić go od jednego ciosu...
Porwała się w nim wściekłość żywiołowa śródziemnomorca. Zabić!... Nie wiedział, w jaki sposób, ale chciał zabić.
Narazie jednak trzeba było zatrzymać wroga, który mógł był uciec. Ferragut chciał się nań rzucić, walczyć z nim na pięści i na zęby, nakształt ludzi pierwotnych, nim jeszcze wynaleziono maczugi. Tamten miał może broń przy sobie; marynarz jednak, łaknący pomsty, myślał jedynie, by go zabić, nie obawiając się o siebie samego zupełnie.
By nie stracić z oczu nieprzyjaciela Ulises przyśpieszył biegu. Już się nawet nie troszczył o to, że zbudzić może podejrzenia, i zachowywał się tak, jakby był gdzieś na odludziu. W biegu pochwycił kołek, leżący na ziemi, i, uzbrojony w ten sposób, biegł dalej.
Wszystko to trwało ledwie parę sekund. Tamten począł również biec i znikł po chwili poza stosami towarów.
Kapitan jak przez mgłę widział sylwety ludzi, porywających się dokoła niego z ziemi, usiłujących mu zagrodzić drogę. Nabiegłemi krwią oczyma rozróżniał twarze czarne i białe... Byli to robotnicy, wyładowywujący okręty, wojskowi i cywilni; człowiek ów, biegnący jak oszalały, wydał się im podejrzanym.
Wściekły, iż mogą go zatrzymać, ścigający zaklął przez zęby. Ludzie ci, idąc za instynktem podświadomej sprawiedliwości tłumu, zważali jedynie na prześladowcę; zbieg nie obchodził ich zupełnie. Ulises nie mógł pohamować gniewu: trzeba było odsłonić tajemnicę.
— To szpieg!... Szpieg niemiecki!
Rzucił to głosem głuchym, przerywanym ze zdyszenia; a przecież żaden z jego rozkazów nie znalazł dotychczas równego posłuchu. „Szpieg“!...